niedziela, 15 grudnia 2013

Notka Loui nr 2

Dzisiaj znowu zaspałam, budzik mi nie zadzwonił a do tego było po prostu za zimno na wczesne wstawanie. Poszłam więc szybko do łazienki, żeby jakoś się rozgrzać, bo było mi strasznie zimno, a tam okazuje sie, że nie ma cieplej wody. No po prostu pięknie! Postałam sobie chwile pod tym lodowatym prysznicem, szczękając zębami z zimna, a potem szybko wyszłam i zawinęłam się ręcznikiem. Nadal było mi cholernie zimno. Wyjrzałam przez okno (nadal uważam, że to, że mamy okno w łazience jest dziwne) i szeroko otworzyłam oczy ze zdumienia. Śnieg! Zaczął padać śnieg, chociaż jest dopiero koniec października, a wczoraj było tak ciepło, że można było chodzić na krótki rękawek. No ale taka jest już ta nowojorska pogoda, raz słońce a raz śnieg. Szybko ubrałam się w przyszykowane ubrania, czerwone cieplutkie pluszowe leginsy w choinki, reniferki, Mikołaje i inne świąteczne wzorki (przez ten śnieg wpadłam już w świąteczny nastrój) i zwykłą białą bluzkę na długi rękaw - nadal było mi zimno. Nagle wpadłam na genialny (lub, jak kto woli, iście szatański) plan. Cichutku zakradłam się do pokoju brata, który akurat brał prysznic w łazience dla gości i dobrałam się do jego szafy. 
Już po chwili z pełnym satysfakcji uśmiechem schodziłam do kuchni. Kiedy rodzice mnie zobaczyli, dostali ataku śmiechu. Miałam na sobie trochę za dużą (sięgała mi trochę za tyłek i musiałam podwinąć rękawy) szarą bluzę z kapturem, którą zabrałam Tommiemu.
- Loui, kochanie, masz bardzo ładną bluzę, gdzie ją kupiłaś? - tata ze śmiechem poczochrał mi włosy i mocno mnie przytulił. 
- No tak jakby ją pożyczyłam - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. - Od mojego kochanego kuzynka. 
- Co ode mnie pożyczyłaś? - Tommy, jeszcze z mokrymi po kąpieli włosami schodził po schodach, niosąc na rękach śpiącą Snowwhite. - Zobacz, kto sobie dzisiaj ze mną spał. Kociaki na mnie lecą - puścił mi oko. - O, masz na sobie moją bluzę?
- Noooooo - uśmiechnęłam się do niego. - Nie obrazisz się, jak ją sobie ją na dzisiaj pożyczę?
- Spoko - odpowiedział mi uśmiechem. - Mam mnóstwo takich samych, tylko w rożnych kolorach. 
Spojrzałam na niego, to prawda, miał taką samą bluzę jak ja (tylko na niego oczywiście była dobra) w kolorze fioletowym. Do tego żółte rurki i oczywiście nierozłączne zielone słuchawki ze Sculcandy. Wyglądał bardzo ładnie, już wiem, co takiego dziewczyny w nim widzą. 
Śniadanie zjedliśmy w jako takim spokoju, tylko Cathy zezłościła się, że jej sok pomarańczowy ma za dużo fusów i zaczęła rzucać w nas odkrojoną skórką z tostów. Standard. Po śniadaniu zauważyłam, że mój kochany kuzyneczek stał się jakiś taki dziwnie tajemniczy. Powiedział, że musi wyjść wcześniej, bo się z kimś umuwił i tak po prostu wyszedł, zostawiając mnie zupełnie samą (Alex miała przyjść dopiero na trzecią lekcję, bo była dzisiaj na jakiś badaniach kontrolnych, bo okazało się, że jakiś czas temu, na wf-ie, uszkodziła sobie coś w nadgarstku i teraz trzeba zbadać, czy to się dobrze goi, bo niedługo miała jakieś koncerty czy coś takiego i musiała mieć sprawny nadgarstek do grania na skrzypcach czy coś takiego). Nie miałam pojęcia, z kim się spotyka i byłam tego okropnie ciekawa, więc cichutko, na paluszkach, zeszłam za nim. Nie dowiedziałam się jednak, z kim mój kochany braciszek się spotyka, bo nie uważałam pod nogi i potknęłam się o czyjąś wycieraczkę, robiąc przy okazji mnóstwo chałasu. No tak, cała ja, potrafię grać w piłkę z chłopakami, którzy są dwa razy więksi i ciężsi ode mnie i nic mi się nie dzieje, a potknę się o jakąś durną wycieraczkę i potrafię sobie skręcić kostkę. No ale nie o tym teraz mowa. Potknęłam się i wywaliłabym się na pewno, gdyby ktoś mnie nie złapał. 
- Dzięki wielkie, straszna gapa ze mnie  - podniosłam ze śmiechem głowę, pewna, że to Tommy, ale okazało się, że to jakiś zupełnie obcy chłopak. Postawił mnie pewnie na ziemi i uśmiechnął się czarująco.
- Zauważyłem - wybuchnął śmiechem, a ja po chwili do niego dołączyłam - Jestem Nat Carver, mieszkam tu dokładnie od wczoraj - podał mi rękę, kolejny raz pokazując mi rząd białych zębów. Odwzajemniłam uśmiech.
- Jestem Louise Hope Tyler, ale możesz mowić po prostu Loui albo Lou, tak mówią do mnie prawie wszyscy. 
- No to bardzo mi miło Lou, twoje imię strasznie mi się kojarzy z takim jednym gościem, ale chyba ci tego nie powiem, bo obrazisz się albo coś - znowu pokazał mi rząd białych zębów. Ten chłopak chyba zawsze się uśmiechał. 
Przyjrzałem mu się uważniej. Był bardzo przystojny, wysoki i szczupły, a trochę za długie czarne włosy opadały mu uroczo na ciemno granatowe oczy, w kolorze nocnego nieba. Coraz bardziej kojarzył mi się z bohaterem jednej z moich ukochanych książek.  
- Mów, raczej się nie obraże, ale chyba już wiem, o kogo ci chodzi - puściłem mu oko. - Za to ty strasznie kojarzysz mi się z takim jednym gościem z książki, ale to tak zupełnie. No ale dobra, ty mów pierwszy. 
- Jest taki gościu, nazywa się Louis Tomlinson, może kojarzysz, gra w takim brytyjskim boysbandzie, One Direction, czy coś takiego, mój brat ich uwielbia, ciągle ich słucha i uważa za idola tego Liama Pain czy jak mu tam, no, tego, co jak Bieber wygląda, wiesz, o kogo mi chodzi, no nie? 
- Wiem, gostek nazywa się Liam Payne - uśmiechnęłam się do niego. - A Louis Tomlinson jest moim idolem.
- Ty ich znasz? - Natowi po prostu opadła szczęka. - Myślałam, że ktoś taki jak ty nie interesuje się czymś takim!
 - Ktoś taki jak ja, czyli że na przykład kto? - spojrzałam na niego wyzywająco, jednak chyba nie odniosło to spodziewanego efektu, bo cały czas próbowałam powstrzymać śmiech. 
- No nie wiem, po prostu, jakoś tak, interesujesz się nożną, umiesz grać lepiej od niejednego chłopaka no i tak jakoś po prostu... - zaczął się plątać, a po chwili, widąc moją zdezorientowaną minę, wybuchł serdecznym śmiechem. - Dobra, nie mam pojęcia jak to wyjaśnić. Idziemy już? Bo chyba zaraz zaczną się lekcje! 
Spojrzałam na zegarek i szybko pobiegłam na górę po plecak, wrzeszcząc jeszcze przez ramię do Nata, żeby poczekał na mnie chwilę przed budynkiem. Po chwili byłam już koło niego.
- No i jak panie geniuszu, jak ma pan zamiar zdążyć na czas? Lekcje zaczynają się za 15 minut, a nam autobus uciekł! 
- No bez spin, panienko Tyler, oto jest coś, co nazywa się starszy brat z prawem jazdy - uśmiechnął się i otworzył mi drzwi do stojącego obok samochodu. - Hej Charlie, to jak, podwieziesz nas? - wyszczerzył do niego zęby. Po kilku minutach byliśmy już pod szkołą (zdążyliśmy nawet zaopatrzyć się w świeżutkie rogaliki z pobliskiej piekarni). Spojrzałam ze śmiechem na Nata, który cały był umazana w czekoladzie z rogalików i ze śmiechem podałam mu chusteczkę. 
- Masz, może ci się przydać, teraz chemia a chemiczka raczej nie należy do najbardziej wyrozumiałych - puściłem mu oko. Nasza chemiczka wogóle nie należała do wyrozumiałych. 
Pobiegliśmy do klasy, cały czas żartując, z tym chłopakiem miałam tyle wspólnych tematów!
- No dobra, a teraz ty mów, kogo ci przypominam - puścił mi oko. 
- No nie wiem - celowo przeciagałam słowa, chcąc go jak najbardziej wkurzyć. 
- No ej, mów! - Nat zaczął mnie łaskotać, przez co zaczęłam się rzucać i piszczeć i wszyscy ludzie jakoś tak dziwnie na nas patrzyli, ale co mi tam, i tak wszyscy myślą, że jestem dziwna. 
- Dobra głupku, powiem ci, tylko łaskawie przestań mnie łaskotać! Strasznie przypominasz mi takiego gościa z książki, też nazywa sie Nat Carver, wyglada zupełnie jak ty, a przynajmniej zawsze go sobie tak wyobrażałam i ma takiego wielkiego białego psa Woodiego, który tak naprawdę jest wilkenem no i... Co się śmiejesz? - zmierzyłam chłopaka dziwnym spojrzeniem. Nat opierał się o ścianę, z pochyloną głową i rękami opartymi na kolanach i po prostu dusił się śmiechem. 
- Ta książka nazywa się Wilken, prawda? Pierwsza część to chyba Bracia Krwi, druga Cyrk Półmroku a trzecia to Czas Złego Wilka, tak? Mój brat czytał całą trylogię. Ale nasz pies na pewno jest zwykłym psem, a nie wilkenem czy jak mu tam. 
- Chwila, to ty masz psa? - no normalnie opadła mi szczęka. 
- No, Woody się wabi - uśmiechnął się. - Jak chcesz to będziesz mogła dzisiaj wpaść i go zobaczyć. Jestem pewien, że od razu się w tobie zakocha - poszerzył uśmiech, przy okazji puszczając mi oko. - Nie obrazisz się, jak na sekundę skoczę do kibelka? 
- Nie, wiesz co, obrażę się na ciebie na amen, bo potrzebujesz na kilka sekund za potrzebą - ze śmiechem przewróciłam oczami. - No leć już, bo mi sie tu jeszcze posikasz, ja tu na ciebie zaczekam, przez kilka sekund chyba nic mi się nie stanie, chyba, że zaatakują mnie zmutowane wilkołaki. 
Chłopak posłał mi jeszcze przez ramię rozbawione spojrzenie i zniknął za drzwiami łazienki. Było jeszcze z 15 minut do rozpoczęcia lekcji, więc czekając na Nata zaczęłam pisać smsy z Alex (z jej ręką było już w porządku, ale dostała zwolnienie do końca semestru z lekcji skrzypiec z Moore i egzaminu, bo nie może się przemęczać, z czego się bardzo ucieszyła), gdy nagle poczułam, jak ktoś mnie podnosi. Oczywiście zaczęłam piszczeć i się wyrywać, na co Tommy, który mnie trzymał, zareagował wybuchem śmiechu. 
- Co tam, Tomlinsonko, boisz się mnie? - kuzyn zaczął mnie łaskotać. Czy wspominałam już, że zawsze tak robi, kiedy chce mnie wkurzyć? 
- Głupi jesteś, czego chcesz? 
- A nic, tylko kolega chciał cię poznać - mrugnął do stojącego za nim przystojnego blondyna o czekoladowych oczach. - To ja się zmywam, buziaczki siostra - puścił mnie, dał mi buziaka w policzek i już go nie było. Przygryzłam nerwowo dolną wargę i spojrzałam na chłopaka. Był naprawdę baaaardzo przystojny. Lekko przydługie kosmyki w kolorze ciemny blond, opadające na piękne czekoladowe oczy o migdałowym kształcie, mnóstwo uroczych piegów i totalnie urocze dołeczki, które pojawiały się w jego policzkach, kiedy się uśmiechał. Nie był jakoś specjalnie wysoki, miał jakieś 1,75 m (tak dla kontrastu, Tommy ma 1,85 m, Nat 1,80 m, a ja i Alex po 1,70 m), jakiś przesadnie szczupły też raczej nie, ale pod lekko opiętą koszulką wyraźnie rysowały się mięśnie. Delikatnie odgarnął grzywkę z oczu i uśmiechnął się uroczo. 
- To ty jesteś tą cudowną siostrą Toma, o której on ciągle gada? 
- Siostrą tak, ale cudowną nie koniecznie - odwzajemniłam uśmiech i podałam mu rękę. - Louise Tyler, ale możesz mowić Loui albo po prostu Lou. Albo Tomlinsonka, jeśli chcesz mnie wkurzyć. 
- William Carver, możesz mowić Liam, jestem bratem Nata, choć się do niego nie przyznaje - wyszczerzył zęby. - Wiem, że tak trochę dziwnie, tak prosto z mostu, ale... Wybierasz się na dyskotekę Halloween? 
- To jest jakaś dyskoteka? Kiedy? 
- Za dwa dni, w piątek. Serio nie wiedziałaś? Przecież wszędzie wiszą plakaty! No to idziesz z kimś? 
- Iść to chyba pójdę, ale nie mam z kim - puściłem mu oko. 
- No to bardzo dobrze się składa, bo możesz iść ze mną - uśmiechnął się szeroko, odgarniając jakiś zabłąkany blond kosmyk za ucho. - Zgodzisz się? 
- Dobra, zgodzę się, ale muszę już iść, bo zaraz mam chemię a twój brat już na mnie czeka - ruchem głowy wskazałam Nata, który gromił mnie wzrokiem, pokazując na zegarek. Podbiegłam do niego, zarzucając mu ręce na szyję i uśmiechnęłam się przepraszająco. 
- A co ty masz taki dobry humor? Tak się z chemi cieszysz? - Nat, uśmiechając się szeroko, złapał mnie w talii i lekko podniósł do góry.
- Z twoim bratem gadałam i zaprosił mnie na dyskotekę Halloweenową w piątek!
- No właśnie widzę... - puścił mnie a uśmiech na jego twarzy zniknął, zamieniając się w wyraz rozczarowania. 
- Ej, co jest? - złapałam go za ramiona i mocno potrząsnęłam. - Jeśli coś ci nie pasuje, to zawsze mogę odwołać, z pewnością całe tłumy dziewczyn czekają, żeby je zaprosił - wyszczerzyłam się do niego, a gdy to nie zadziałało, lekko dźgnęłam palcem w policzek. 
- Nie, nic się nie stało, wszystko okey - uśmiechnął się przelotnie, ale po chwili jego twarz ponownie była poważna. - Ale uważaj na niego, okey? On często zarywa do dziewczyn, które mi się podobają, albo po prostu do moich przyjaciółek, żeby zrobić mi na złość... Nie mówiąc już o tych jego durnych zakładach z kolegami - wymownie wydął wargi i przewrócił oczami. - Idziemy na tą chemię? Nie chcę spóźnić się już pierwszego dnia  - posłał mi wymuszony uśmiech i posyłając bratu mordercze spojrzenie (chyba myślał, że tego nie zauważyłam) ruszył w kierunku laboratorium. No dobra, rozumiem, troszczy się o mnie jak prawdziwy przyjaciel, ale, na litość Boską, nie jestem już małym dzieckiem i potrafię sama zadbać o siebie! 
Na chemi mieliśmy doświadczenie. Musieliśmy podzielić się w pary i, siedząc w jakiś wielkich dziwnych białych fartuchach laboratoryjnych i goglach, które były o kilka rozmiarów za małe i cholernie uwierały w nos, z kilku fiolek, probówek z kwasami i rożnych innych dziwnych rzeczy, zrobić colę, tak jak to zrobiliśmy wspólnie na ostatniej lekcji. Nata, bo to z nim oczywiście byłam w parze, na ostatniej lekcji nie było, bo niby jak, a ja, jak to ja, absolutnie nic nie zrozumiałam. Nawet wyjście do toalety pod pretekstem umycia rąk nic nie pomogło - Alex albo z kimś rozmawiała albo była poza zasięgiem albo po prostu padł jej telefon. Spojrzałam z przerażeniem w oczach na Nata, który patrzył na fiolki z szeroko otwartymi oczami. Też nie miał pojęcia, jak to dziwne coś zamienić w colę. Nagle na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech i mogłabym przysiąc, że nad głową zaświeciła mu się mała żaróweczka, jak w kreskówkach.
- Posłuchaj, jest tu ileś tam rożnych składników i raczej żaden nie jest niebezpieczny. Może po prostu zmieszany to wszystko razem? 
Plan pewnie okazałby się dobry, gdyby nie to, że był tam kwas fosforowy, który w pomieszanie z czymś tam reaguje (nigdy nie byłam dobra z chemii) no i to zaczęło się jakoś dziwnie dymić, więc chemiczka postanowiła podejść i zobaczyć co się dzieje. Zaczęła nas ochrzaniać, że stworzyliśmy bardzo niebezpieczną substancję itp itd. 
Nagle poczułam jakieś dziwne szarpnięcie od tyłu i już po chwili leżałam rozciągniętą na podłodze obok Nata. Chciałam coś powiedzieć, ale chłopak zatkał mi ręką buzię i spojrzał na mnie poważnie. 
- Posłuchaj, to za chwile wybuchnie, staraj się nie oddychać, bo możesz się tym zatruć. 
- A ty? Gdzie ty idziesz? - spytałam ze strachem, chwytający go za rękę. 
- Nie martw się Lou, zaraz wrócę, po prostu muszę to nagrać - uśmiechnął się lekko i wyswobodził dłoń z mojego uścisku. 
- Czekaj, a jak coś ci się stanie? - podniosłam głowę i spojrzałam w ślad za nim. Było przecież oczywiste, że nie zostanę na miejscu. Chłopak podszedł do Marca (takiego jednego gościa z naszej szkoły, mamy razem z nim lekcje) i podał mu telefon, tłumacząc, jak ma nagrać. Po chwili znów był obok mnie. 
- Mówiłem ci, żebyś się stąd nie ruszała! - spojrzał na mnie groźnie. 
- No ale ja się bałam, żeby nic ci się nie stało - zrobiłam minę smutnego szczeniaczka, więc z cichym westchnieniem przewrócił oczami i odwrócił wzrok, patrząc na chemiczkę, która z dziwną miną pochylała się nad bulgoczącą cieczą. 
Nat otworzył szeroko oczy, przeklął pod nosem (nie zrozumiałam, bo było to chyba w jakimś innym języku, chyba po francusku, nie wiem, muszę zapytać się Lexi, ale jestem absolutnie pewna, że było to przekleństwo) i złapał mnie za rękę, przeyciągając do siebie. 
- Posłuchaj, to coś zaraz wybuchnie jej prosto w twarz, ty się stąd nie ruszaj, okey? Teraz mówię naprawdę poważnie, nie ruszaj się stąd, rozumiesz? Ja lecę po gaśnice, bo to ma właściwości jakieś tam i może coś się zapalić. A ty się stąd nie ruszasz, bo... - nie dokończył, bo w tej chwili nastąpił wybuch, który odrzucił nas na drugi koniec pomieszczenia. Cały czas trzymałam rękę Nata. 
Kiedy wszyscy się już jako tako ogarnęli, podeszliśmy do nauczycielki, która w szoku stała przed lustrem. Z trudem powstrzymałam parsknięcie śmiechem, zresztą tak jak większość klasy - chemiczka miała spalone brwi. 
Oczywiście wylądowaliśmy u dyrektorki, to już u mnie norma (mam już tam nawet własne krzesełko na którym siadam, zawsze, kiedy na nią czekam), ale obyło się bez jakiejś większej afery, bo okazało się, że to ogólnie była bardzo niebezpieczna substancja i mogło stać się coś o wiele gorszego, niż tylko spalone brwi i skończyło się na tym, że wywalili ją, a nie mnie. No a my zostaliśmy zwolnieni do końca dnia z lekcji. Nie mam pojęcia, jak ja to robię, ale zawsze jakoś udaje mi się wyjść cało z opresji. Jest to dziwne, pokręcone, porąbane, niemożliwe, niesamowite, i absolutnie niewykonalne, ale... Jakoś mi to nie przeszkadza. 

3 komentarze:

  1. Świetny blog Ju Ju ;*** masz na prawdę talent Cyganie <3 czekam na następny :))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Hahahahah, też cię kocham, pedale głupi <3

    OdpowiedzUsuń