piątek, 20 grudnia 2013

Notka Alex nr 2



Ostatnio na WF-ie na siatkówce coś sobie zrobiłam z nadgarstkiem... Dlatego musiałam dzisiaj rano pójść do lekarza na prześwietlenie tego nadgarstka. Jakoś sobie go po prostu zwichnęłam, ale muszę teraz nosić przez dwa tygodnie usztywnienie... Nie będę mogła w takim razie grać przez ten czas na skrzypcach, a za miesiąc mam egzamin! Co ja teraz zrobię??? Teraz będę miała strasznie długą przerwę... A nie nadrobię tego wszystkiego na tydzień przed egzaminem! To jest niemożliwe! Ale mogę sobie teraz odpocząć od grania... Zawsze są jakieś plusy. 
U lekarza byłam dłużej, bo jeszcze nie było pasującego dla mnie usztywnienia. Ciągle słyszałam narzekania, że mam za szczupły ten nadgarstek. Ja tak nie uważam, ale nie zmienię faktu, że naprawdę żadne dobrze nie leżało. Pielęgniarki co chwile przynosiły inne, aż w końcu lekarz się zniecierpliwił i sam poszedł poszukać. Wtedy miałam czas na SMS-y z Loui. Kiedy doktor wrócił z dobrym usztywnieniem, postanowił zwolnić mnie z lekcji skrzypiec i z WF-u aż do końca semestru! Czyli nie będę mieć egzaminu! Taaak! Muszę to powiedzieć Loui... Wysłałam SMS-a i po chwili telefon mi padł. 
Kiedy wróciłam do domu, naładowałam trochę telefon i spakowałam się do szkoły. Zadzwoniła moja przyjaciółka. Opowiedziała mi, co zrobiła na chemii. Strzeliłam facepalma, aż mnie czoło zabolało. Loui opowiadała też o swoich nowych znajomościach... Nie słyszałam jeszcze o tej dyskotece Halloweenowej... No cóż, często jestem niedoinformowana... Takie życie. Przynajmniej odwołali dzisiaj lekcje, wiec mam wolne. O nie. Chyba, że moja pani od skrzypiec jest taka mądra i będzie chciała przeprowadzić zajęcia... Na wszelki wypadek powinnam zadzwonić. 
Przez słuchawkę kazała mi przyjść jak najszybciej, bo ma okienko. Szybko wybiegłam z domu bez skrzypiec i pojechałam do szkoły. Wbiegłam do sali (pani oczywiście siedziała sobie na swoim krześle) i od razu mi się dostało, że się spóźniam. 
- Ileż można do szkoły jechać?!
- Proszę pani, nie mieszkam przy szkole, więc dojazd zajmuje mi trochę czasu. 
- Ale skrzypce są ważniejsze!
To było bezsensu. 
Nauczycielka spojrzała na mnie uważnie i dopiero teraz zauważyła, że…
- Alex, gdzie ty podziałaś skrzypce???
- Nie wzięłam instrumentu, bo...
- Jak mogłaś?! Przychodzisz tylko na skrzypce i ich nie bierzesz?!
Pokazałam jej mój nadgarstek i odpowiedziałam stanowczo:
- Proszę pani, mam zwolnienie z lekcji skrzypiec aż do końca semestru. Nie będę też grać na egzaminie półrocznym. 
Jej reakcja mnie zaskoczyła. 
Wstała. (WOW)
Wzięła wszystkie swoje papiery i nuty i rzuciła trochę we mnie, a resztę za siebie. 
Rzucała wszystkim. Dosłownie. Z wyjątkiem swojego ulubionego krzesła. 
Kiedy skończyła, spojrzała na mnie wrogo. Zaczęłam się jej bać. 
- TO NIEMOŻLIWE!
I...
Z powrotem usiadła na swoim krześle. 
Tym razem nie wytrzymało jej ciężaru i pękło. 
Moja pani wylądowała na podłodze, a ja wybiegam czym prędzej z sali. 
            Biegłam jak najszybciej i gdy już byłam na zewnątrz, odwróciłam się za siebie. To był mój błąd, bo w następnej chwili poczułam, że na kogoś wpadam. Znalazłam się w pozycji leżącej na chodniku. Ten ktoś obok mnie wstał i podał mi rękę. Również się podniosłam.
- Przepraszam, naprawdę nie chciałam. To moja… - urwałam – Tommy?
Wytrzeszczyłam oczy. Przede mną stał Tommy.
- No tak, to ja. – odpowiedział z lekkim uśmieszkiem - Co ci się stało w rękę?
- Teraz to nieważne. Co ty tu robisz?
- Loui wysłała mnie po ciebie, bo cię pilnie potrzebuje…
- No to na co czekasz?! Jeżeli to pilne, to chodź szybko!
Ruszyłam w stronę autobusu, ale zostałam szybko zatrzymana przez chłopaka.
- Alex, zaparkowałem tam – wskazał przeciwną stronę.
- Ok - zawróciłam - Prowadź. 
Ruszył szybkim krokiem, a ja za nim. Nagle sie zatrzymał, a ja prawie znowu bym na niego wpadła. Ale na szczęście w porę się zorientowałam. 
- Wsiadaj - uśmiechnął się. 
- To ty masz motor? Nie wiedziałam...
- No to już teraz wiesz - puścił mi oko i wsiadł. 
Nigdy nie jechałam motorem. I pewnie nie zrobiłabym tego w normalnej sytuacji, ale tu chodziło o Lou. Usiadłam za Tommy'm. 
- Możesz się złapać z tyłu tych drążków. 
Zrobiłam, co powiedział. 
- Uwaga...
Mocno szarpnęło. Niestety nadgarstek dał o sobie znać. Skrzywiłam się, ale nic nie powiedziałam. Kiedy Tommy ostro zakręcił na skrzyżowaniu, złapałam sie go. Miałam wrażenie, ze pojawił się na jego twarzy cień uśmiechu... Kiedy się trochę uspokoiło, cofnęłam ręce i ponownie złapałam się metalu. 
- Jak wolisz, to możesz się mnie trzymać... - odparł Tommy. 
- Ok. 
Cieszyłam się, że to powiedział, bo w tej pozycji było mi wygodniej. 
Zatrzymał się nie przed apartamentowcem Lou, tylko przed wcześniejszym... Pewnie tu mieszkają ci bracia. 
Tommy nacisnął domofon i weszliśmy chyba na czwarte piętro. W otwartych drzwiach stał... Nie no, to niemożliwe! Ten chłopak wygląda jak Nat Carver z Wilkena!!!
- Cześć, jestem Nat Carver - szczeka mi opadła - Loui jest na górze. 
- Ja jestem Alex, jak już się pewnie domyśliłeś... To gdzie jest Lou?
- Tam - wskazał na schody. 
Zdjęłam szybko kurtkę, powiesiłam ją na wieszaku i poszłam w kierunku schodów. Za mną szedł Tommy. Nagle, gdy byłam już na schodach, zobaczyłam Woody'ego, który się na mnie rzucił. Naraz Tommy stanął przede mną i runął jak długi. Pies (a może Wilken?) go oblizywał. 
- Woody? - zapytałam zdziwiona. 
Pies/Wilken przestał obśliniać Tommy'ego i spojrzał na mnie. Chłopak wykorzystał ten czas, żeby wstać. Kiedy zobaczyłam w jakim jest stanie, wybuchłam śmiechem. Schyliłam się do Woody'ego i go pogłaskałam. 
- Dobra, chodźmy do Loui. - powiedziałam i weszłam na górę. 
- Loui? - spytałam w przestrzeń. 
- Tutaj jestem...
Otworzyłam drzwi, z których dobiegał głos i wpadłam w objęcia mojej zapłakanej przyjaciółki. 
- Co się stało?
- Głupia ja... chlip Potknęłam się na schodach! Rozumiesz?! Coś tam chlip sobie naciągnęłam w kolanie... Lekarz, jak tu przyszedł, powiedział, że chlip nie będę mogła grać w nożną przez jakiś czas! - Loui spojrzała w kierunku drzwi - A ty, Tommy, nie podsłuchuj!
Chłopak wycofał się. 
- Loui, ja wiem, że uwielbiasz piłkę, ale nie możesz przez to mieć załamania nerwowego...
- Ale to jest chlip straszne chlip!
- Czy ja się załamałam, kiedy się dowiedziałam, że nie mogę teraz grać na skrzypcach?
- No nie...
- No właśnie tak. To znaczy... Ucieszyłam się, że do końca semestru nie będę mieć lekcji z tą okropną... Panią... Ale ja naprawdę uwielbiam skrzypce. Granie zajmuje mi dużo czasu, ale ja to lubię. I dlatego jeszcze wytrzymuję na tych okropnych lekcjach. 
- Naprawdę?
- No jasne, że tak!
- Ale ja nawet te lekcje chlip nożnej lubię!!!
- Lou, błagam cię, nie mów mi, że będziesz miała przez to załamanie nerwowe!
- Spokojnie, nie będę go mieć, bo już go mam. 
Strzeliłam facepalma. Cała Loui. 
- Posłuchaj, teraz ani ty, ani ja nie możemy ćwiczyć, więc mamy więcej czasu dla siebie! - mrugnęłam. 
- No tak, trzeba być optymistą - uśmiechnęła się Lou. 
Wyszłyśmy z pokoju z dużo lepszym humorem.

~~~~~

Oto moja nowa notka! Nawet jestem z niej zadowolona... ;) A jak Wam się podoba? Czekam na komentarze <3
Życzę wszystkim WESOŁYCH ŚWIĄT!!!

niedziela, 15 grudnia 2013

Notka Loui nr 2

Dzisiaj znowu zaspałam, budzik mi nie zadzwonił a do tego było po prostu za zimno na wczesne wstawanie. Poszłam więc szybko do łazienki, żeby jakoś się rozgrzać, bo było mi strasznie zimno, a tam okazuje sie, że nie ma cieplej wody. No po prostu pięknie! Postałam sobie chwile pod tym lodowatym prysznicem, szczękając zębami z zimna, a potem szybko wyszłam i zawinęłam się ręcznikiem. Nadal było mi cholernie zimno. Wyjrzałam przez okno (nadal uważam, że to, że mamy okno w łazience jest dziwne) i szeroko otworzyłam oczy ze zdumienia. Śnieg! Zaczął padać śnieg, chociaż jest dopiero koniec października, a wczoraj było tak ciepło, że można było chodzić na krótki rękawek. No ale taka jest już ta nowojorska pogoda, raz słońce a raz śnieg. Szybko ubrałam się w przyszykowane ubrania, czerwone cieplutkie pluszowe leginsy w choinki, reniferki, Mikołaje i inne świąteczne wzorki (przez ten śnieg wpadłam już w świąteczny nastrój) i zwykłą białą bluzkę na długi rękaw - nadal było mi zimno. Nagle wpadłam na genialny (lub, jak kto woli, iście szatański) plan. Cichutku zakradłam się do pokoju brata, który akurat brał prysznic w łazience dla gości i dobrałam się do jego szafy. 
Już po chwili z pełnym satysfakcji uśmiechem schodziłam do kuchni. Kiedy rodzice mnie zobaczyli, dostali ataku śmiechu. Miałam na sobie trochę za dużą (sięgała mi trochę za tyłek i musiałam podwinąć rękawy) szarą bluzę z kapturem, którą zabrałam Tommiemu.
- Loui, kochanie, masz bardzo ładną bluzę, gdzie ją kupiłaś? - tata ze śmiechem poczochrał mi włosy i mocno mnie przytulił. 
- No tak jakby ją pożyczyłam - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. - Od mojego kochanego kuzynka. 
- Co ode mnie pożyczyłaś? - Tommy, jeszcze z mokrymi po kąpieli włosami schodził po schodach, niosąc na rękach śpiącą Snowwhite. - Zobacz, kto sobie dzisiaj ze mną spał. Kociaki na mnie lecą - puścił mi oko. - O, masz na sobie moją bluzę?
- Noooooo - uśmiechnęłam się do niego. - Nie obrazisz się, jak ją sobie ją na dzisiaj pożyczę?
- Spoko - odpowiedział mi uśmiechem. - Mam mnóstwo takich samych, tylko w rożnych kolorach. 
Spojrzałam na niego, to prawda, miał taką samą bluzę jak ja (tylko na niego oczywiście była dobra) w kolorze fioletowym. Do tego żółte rurki i oczywiście nierozłączne zielone słuchawki ze Sculcandy. Wyglądał bardzo ładnie, już wiem, co takiego dziewczyny w nim widzą. 
Śniadanie zjedliśmy w jako takim spokoju, tylko Cathy zezłościła się, że jej sok pomarańczowy ma za dużo fusów i zaczęła rzucać w nas odkrojoną skórką z tostów. Standard. Po śniadaniu zauważyłam, że mój kochany kuzyneczek stał się jakiś taki dziwnie tajemniczy. Powiedział, że musi wyjść wcześniej, bo się z kimś umuwił i tak po prostu wyszedł, zostawiając mnie zupełnie samą (Alex miała przyjść dopiero na trzecią lekcję, bo była dzisiaj na jakiś badaniach kontrolnych, bo okazało się, że jakiś czas temu, na wf-ie, uszkodziła sobie coś w nadgarstku i teraz trzeba zbadać, czy to się dobrze goi, bo niedługo miała jakieś koncerty czy coś takiego i musiała mieć sprawny nadgarstek do grania na skrzypcach czy coś takiego). Nie miałam pojęcia, z kim się spotyka i byłam tego okropnie ciekawa, więc cichutko, na paluszkach, zeszłam za nim. Nie dowiedziałam się jednak, z kim mój kochany braciszek się spotyka, bo nie uważałam pod nogi i potknęłam się o czyjąś wycieraczkę, robiąc przy okazji mnóstwo chałasu. No tak, cała ja, potrafię grać w piłkę z chłopakami, którzy są dwa razy więksi i ciężsi ode mnie i nic mi się nie dzieje, a potknę się o jakąś durną wycieraczkę i potrafię sobie skręcić kostkę. No ale nie o tym teraz mowa. Potknęłam się i wywaliłabym się na pewno, gdyby ktoś mnie nie złapał. 
- Dzięki wielkie, straszna gapa ze mnie  - podniosłam ze śmiechem głowę, pewna, że to Tommy, ale okazało się, że to jakiś zupełnie obcy chłopak. Postawił mnie pewnie na ziemi i uśmiechnął się czarująco.
- Zauważyłem - wybuchnął śmiechem, a ja po chwili do niego dołączyłam - Jestem Nat Carver, mieszkam tu dokładnie od wczoraj - podał mi rękę, kolejny raz pokazując mi rząd białych zębów. Odwzajemniłam uśmiech.
- Jestem Louise Hope Tyler, ale możesz mowić po prostu Loui albo Lou, tak mówią do mnie prawie wszyscy. 
- No to bardzo mi miło Lou, twoje imię strasznie mi się kojarzy z takim jednym gościem, ale chyba ci tego nie powiem, bo obrazisz się albo coś - znowu pokazał mi rząd białych zębów. Ten chłopak chyba zawsze się uśmiechał. 
Przyjrzałem mu się uważniej. Był bardzo przystojny, wysoki i szczupły, a trochę za długie czarne włosy opadały mu uroczo na ciemno granatowe oczy, w kolorze nocnego nieba. Coraz bardziej kojarzył mi się z bohaterem jednej z moich ukochanych książek.  
- Mów, raczej się nie obraże, ale chyba już wiem, o kogo ci chodzi - puściłem mu oko. - Za to ty strasznie kojarzysz mi się z takim jednym gościem z książki, ale to tak zupełnie. No ale dobra, ty mów pierwszy. 
- Jest taki gościu, nazywa się Louis Tomlinson, może kojarzysz, gra w takim brytyjskim boysbandzie, One Direction, czy coś takiego, mój brat ich uwielbia, ciągle ich słucha i uważa za idola tego Liama Pain czy jak mu tam, no, tego, co jak Bieber wygląda, wiesz, o kogo mi chodzi, no nie? 
- Wiem, gostek nazywa się Liam Payne - uśmiechnęłam się do niego. - A Louis Tomlinson jest moim idolem.
- Ty ich znasz? - Natowi po prostu opadła szczęka. - Myślałam, że ktoś taki jak ty nie interesuje się czymś takim!
 - Ktoś taki jak ja, czyli że na przykład kto? - spojrzałam na niego wyzywająco, jednak chyba nie odniosło to spodziewanego efektu, bo cały czas próbowałam powstrzymać śmiech. 
- No nie wiem, po prostu, jakoś tak, interesujesz się nożną, umiesz grać lepiej od niejednego chłopaka no i tak jakoś po prostu... - zaczął się plątać, a po chwili, widąc moją zdezorientowaną minę, wybuchł serdecznym śmiechem. - Dobra, nie mam pojęcia jak to wyjaśnić. Idziemy już? Bo chyba zaraz zaczną się lekcje! 
Spojrzałam na zegarek i szybko pobiegłam na górę po plecak, wrzeszcząc jeszcze przez ramię do Nata, żeby poczekał na mnie chwilę przed budynkiem. Po chwili byłam już koło niego.
- No i jak panie geniuszu, jak ma pan zamiar zdążyć na czas? Lekcje zaczynają się za 15 minut, a nam autobus uciekł! 
- No bez spin, panienko Tyler, oto jest coś, co nazywa się starszy brat z prawem jazdy - uśmiechnął się i otworzył mi drzwi do stojącego obok samochodu. - Hej Charlie, to jak, podwieziesz nas? - wyszczerzył do niego zęby. Po kilku minutach byliśmy już pod szkołą (zdążyliśmy nawet zaopatrzyć się w świeżutkie rogaliki z pobliskiej piekarni). Spojrzałam ze śmiechem na Nata, który cały był umazana w czekoladzie z rogalików i ze śmiechem podałam mu chusteczkę. 
- Masz, może ci się przydać, teraz chemia a chemiczka raczej nie należy do najbardziej wyrozumiałych - puściłem mu oko. Nasza chemiczka wogóle nie należała do wyrozumiałych. 
Pobiegliśmy do klasy, cały czas żartując, z tym chłopakiem miałam tyle wspólnych tematów!
- No dobra, a teraz ty mów, kogo ci przypominam - puścił mi oko. 
- No nie wiem - celowo przeciagałam słowa, chcąc go jak najbardziej wkurzyć. 
- No ej, mów! - Nat zaczął mnie łaskotać, przez co zaczęłam się rzucać i piszczeć i wszyscy ludzie jakoś tak dziwnie na nas patrzyli, ale co mi tam, i tak wszyscy myślą, że jestem dziwna. 
- Dobra głupku, powiem ci, tylko łaskawie przestań mnie łaskotać! Strasznie przypominasz mi takiego gościa z książki, też nazywa sie Nat Carver, wyglada zupełnie jak ty, a przynajmniej zawsze go sobie tak wyobrażałam i ma takiego wielkiego białego psa Woodiego, który tak naprawdę jest wilkenem no i... Co się śmiejesz? - zmierzyłam chłopaka dziwnym spojrzeniem. Nat opierał się o ścianę, z pochyloną głową i rękami opartymi na kolanach i po prostu dusił się śmiechem. 
- Ta książka nazywa się Wilken, prawda? Pierwsza część to chyba Bracia Krwi, druga Cyrk Półmroku a trzecia to Czas Złego Wilka, tak? Mój brat czytał całą trylogię. Ale nasz pies na pewno jest zwykłym psem, a nie wilkenem czy jak mu tam. 
- Chwila, to ty masz psa? - no normalnie opadła mi szczęka. 
- No, Woody się wabi - uśmiechnął się. - Jak chcesz to będziesz mogła dzisiaj wpaść i go zobaczyć. Jestem pewien, że od razu się w tobie zakocha - poszerzył uśmiech, przy okazji puszczając mi oko. - Nie obrazisz się, jak na sekundę skoczę do kibelka? 
- Nie, wiesz co, obrażę się na ciebie na amen, bo potrzebujesz na kilka sekund za potrzebą - ze śmiechem przewróciłam oczami. - No leć już, bo mi sie tu jeszcze posikasz, ja tu na ciebie zaczekam, przez kilka sekund chyba nic mi się nie stanie, chyba, że zaatakują mnie zmutowane wilkołaki. 
Chłopak posłał mi jeszcze przez ramię rozbawione spojrzenie i zniknął za drzwiami łazienki. Było jeszcze z 15 minut do rozpoczęcia lekcji, więc czekając na Nata zaczęłam pisać smsy z Alex (z jej ręką było już w porządku, ale dostała zwolnienie do końca semestru z lekcji skrzypiec z Moore i egzaminu, bo nie może się przemęczać, z czego się bardzo ucieszyła), gdy nagle poczułam, jak ktoś mnie podnosi. Oczywiście zaczęłam piszczeć i się wyrywać, na co Tommy, który mnie trzymał, zareagował wybuchem śmiechu. 
- Co tam, Tomlinsonko, boisz się mnie? - kuzyn zaczął mnie łaskotać. Czy wspominałam już, że zawsze tak robi, kiedy chce mnie wkurzyć? 
- Głupi jesteś, czego chcesz? 
- A nic, tylko kolega chciał cię poznać - mrugnął do stojącego za nim przystojnego blondyna o czekoladowych oczach. - To ja się zmywam, buziaczki siostra - puścił mnie, dał mi buziaka w policzek i już go nie było. Przygryzłam nerwowo dolną wargę i spojrzałam na chłopaka. Był naprawdę baaaardzo przystojny. Lekko przydługie kosmyki w kolorze ciemny blond, opadające na piękne czekoladowe oczy o migdałowym kształcie, mnóstwo uroczych piegów i totalnie urocze dołeczki, które pojawiały się w jego policzkach, kiedy się uśmiechał. Nie był jakoś specjalnie wysoki, miał jakieś 1,75 m (tak dla kontrastu, Tommy ma 1,85 m, Nat 1,80 m, a ja i Alex po 1,70 m), jakiś przesadnie szczupły też raczej nie, ale pod lekko opiętą koszulką wyraźnie rysowały się mięśnie. Delikatnie odgarnął grzywkę z oczu i uśmiechnął się uroczo. 
- To ty jesteś tą cudowną siostrą Toma, o której on ciągle gada? 
- Siostrą tak, ale cudowną nie koniecznie - odwzajemniłam uśmiech i podałam mu rękę. - Louise Tyler, ale możesz mowić Loui albo po prostu Lou. Albo Tomlinsonka, jeśli chcesz mnie wkurzyć. 
- William Carver, możesz mowić Liam, jestem bratem Nata, choć się do niego nie przyznaje - wyszczerzył zęby. - Wiem, że tak trochę dziwnie, tak prosto z mostu, ale... Wybierasz się na dyskotekę Halloween? 
- To jest jakaś dyskoteka? Kiedy? 
- Za dwa dni, w piątek. Serio nie wiedziałaś? Przecież wszędzie wiszą plakaty! No to idziesz z kimś? 
- Iść to chyba pójdę, ale nie mam z kim - puściłem mu oko. 
- No to bardzo dobrze się składa, bo możesz iść ze mną - uśmiechnął się szeroko, odgarniając jakiś zabłąkany blond kosmyk za ucho. - Zgodzisz się? 
- Dobra, zgodzę się, ale muszę już iść, bo zaraz mam chemię a twój brat już na mnie czeka - ruchem głowy wskazałam Nata, który gromił mnie wzrokiem, pokazując na zegarek. Podbiegłam do niego, zarzucając mu ręce na szyję i uśmiechnęłam się przepraszająco. 
- A co ty masz taki dobry humor? Tak się z chemi cieszysz? - Nat, uśmiechając się szeroko, złapał mnie w talii i lekko podniósł do góry.
- Z twoim bratem gadałam i zaprosił mnie na dyskotekę Halloweenową w piątek!
- No właśnie widzę... - puścił mnie a uśmiech na jego twarzy zniknął, zamieniając się w wyraz rozczarowania. 
- Ej, co jest? - złapałam go za ramiona i mocno potrząsnęłam. - Jeśli coś ci nie pasuje, to zawsze mogę odwołać, z pewnością całe tłumy dziewczyn czekają, żeby je zaprosił - wyszczerzyłam się do niego, a gdy to nie zadziałało, lekko dźgnęłam palcem w policzek. 
- Nie, nic się nie stało, wszystko okey - uśmiechnął się przelotnie, ale po chwili jego twarz ponownie była poważna. - Ale uważaj na niego, okey? On często zarywa do dziewczyn, które mi się podobają, albo po prostu do moich przyjaciółek, żeby zrobić mi na złość... Nie mówiąc już o tych jego durnych zakładach z kolegami - wymownie wydął wargi i przewrócił oczami. - Idziemy na tą chemię? Nie chcę spóźnić się już pierwszego dnia  - posłał mi wymuszony uśmiech i posyłając bratu mordercze spojrzenie (chyba myślał, że tego nie zauważyłam) ruszył w kierunku laboratorium. No dobra, rozumiem, troszczy się o mnie jak prawdziwy przyjaciel, ale, na litość Boską, nie jestem już małym dzieckiem i potrafię sama zadbać o siebie! 
Na chemi mieliśmy doświadczenie. Musieliśmy podzielić się w pary i, siedząc w jakiś wielkich dziwnych białych fartuchach laboratoryjnych i goglach, które były o kilka rozmiarów za małe i cholernie uwierały w nos, z kilku fiolek, probówek z kwasami i rożnych innych dziwnych rzeczy, zrobić colę, tak jak to zrobiliśmy wspólnie na ostatniej lekcji. Nata, bo to z nim oczywiście byłam w parze, na ostatniej lekcji nie było, bo niby jak, a ja, jak to ja, absolutnie nic nie zrozumiałam. Nawet wyjście do toalety pod pretekstem umycia rąk nic nie pomogło - Alex albo z kimś rozmawiała albo była poza zasięgiem albo po prostu padł jej telefon. Spojrzałam z przerażeniem w oczach na Nata, który patrzył na fiolki z szeroko otwartymi oczami. Też nie miał pojęcia, jak to dziwne coś zamienić w colę. Nagle na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech i mogłabym przysiąc, że nad głową zaświeciła mu się mała żaróweczka, jak w kreskówkach.
- Posłuchaj, jest tu ileś tam rożnych składników i raczej żaden nie jest niebezpieczny. Może po prostu zmieszany to wszystko razem? 
Plan pewnie okazałby się dobry, gdyby nie to, że był tam kwas fosforowy, który w pomieszanie z czymś tam reaguje (nigdy nie byłam dobra z chemii) no i to zaczęło się jakoś dziwnie dymić, więc chemiczka postanowiła podejść i zobaczyć co się dzieje. Zaczęła nas ochrzaniać, że stworzyliśmy bardzo niebezpieczną substancję itp itd. 
Nagle poczułam jakieś dziwne szarpnięcie od tyłu i już po chwili leżałam rozciągniętą na podłodze obok Nata. Chciałam coś powiedzieć, ale chłopak zatkał mi ręką buzię i spojrzał na mnie poważnie. 
- Posłuchaj, to za chwile wybuchnie, staraj się nie oddychać, bo możesz się tym zatruć. 
- A ty? Gdzie ty idziesz? - spytałam ze strachem, chwytający go za rękę. 
- Nie martw się Lou, zaraz wrócę, po prostu muszę to nagrać - uśmiechnął się lekko i wyswobodził dłoń z mojego uścisku. 
- Czekaj, a jak coś ci się stanie? - podniosłam głowę i spojrzałam w ślad za nim. Było przecież oczywiste, że nie zostanę na miejscu. Chłopak podszedł do Marca (takiego jednego gościa z naszej szkoły, mamy razem z nim lekcje) i podał mu telefon, tłumacząc, jak ma nagrać. Po chwili znów był obok mnie. 
- Mówiłem ci, żebyś się stąd nie ruszała! - spojrzał na mnie groźnie. 
- No ale ja się bałam, żeby nic ci się nie stało - zrobiłam minę smutnego szczeniaczka, więc z cichym westchnieniem przewrócił oczami i odwrócił wzrok, patrząc na chemiczkę, która z dziwną miną pochylała się nad bulgoczącą cieczą. 
Nat otworzył szeroko oczy, przeklął pod nosem (nie zrozumiałam, bo było to chyba w jakimś innym języku, chyba po francusku, nie wiem, muszę zapytać się Lexi, ale jestem absolutnie pewna, że było to przekleństwo) i złapał mnie za rękę, przeyciągając do siebie. 
- Posłuchaj, to coś zaraz wybuchnie jej prosto w twarz, ty się stąd nie ruszaj, okey? Teraz mówię naprawdę poważnie, nie ruszaj się stąd, rozumiesz? Ja lecę po gaśnice, bo to ma właściwości jakieś tam i może coś się zapalić. A ty się stąd nie ruszasz, bo... - nie dokończył, bo w tej chwili nastąpił wybuch, który odrzucił nas na drugi koniec pomieszczenia. Cały czas trzymałam rękę Nata. 
Kiedy wszyscy się już jako tako ogarnęli, podeszliśmy do nauczycielki, która w szoku stała przed lustrem. Z trudem powstrzymałam parsknięcie śmiechem, zresztą tak jak większość klasy - chemiczka miała spalone brwi. 
Oczywiście wylądowaliśmy u dyrektorki, to już u mnie norma (mam już tam nawet własne krzesełko na którym siadam, zawsze, kiedy na nią czekam), ale obyło się bez jakiejś większej afery, bo okazało się, że to ogólnie była bardzo niebezpieczna substancja i mogło stać się coś o wiele gorszego, niż tylko spalone brwi i skończyło się na tym, że wywalili ją, a nie mnie. No a my zostaliśmy zwolnieni do końca dnia z lekcji. Nie mam pojęcia, jak ja to robię, ale zawsze jakoś udaje mi się wyjść cało z opresji. Jest to dziwne, pokręcone, porąbane, niemożliwe, niesamowite, i absolutnie niewykonalne, ale... Jakoś mi to nie przeszkadza. 

czwartek, 5 grudnia 2013

Notka Alex nr 1


Na szczęście moja lekcja skrzypiec zaczyna się trochę później niż normalne zajęcia... Kiedy weszłam do sali, moja pani profesor już siedziała na swoim krześle. Za każdym razem zastanawiam się, jak to krzesło wytrzymuje jej ciężar... Moja nauczycielka nie należy do... hmm... szczupłych osób. Na każdej lekcji nie rusza się ze swojego siedzenia. Nigdy jej nie widzę na korytarzu. Czy ona w ogóle potrafi CHODZIĆ? Mam co do tego pewne wątpliwości...
Czepiała się wszystkiego związanego z tym, jak ja okropnie gram. Już jestem przyzwyczajona do tego, ale i tak to nie jest motywujące... Moim zdaniem zagrałam naprawdę przyzwoicie, bo dużo ostatnio ćwiczyłam. A tu co? Wykład o tym, że trzeba bardzo dużo grać w domu. Nie docenia mnie. Super. 
Kiedy wychodziłam z sali powiedziała mi jeszcze z uśmiechem na twarzy:
- Alexandro, chyba wiesz, że w tym semestrze będziesz walczyła o tróję, prawda? Będziesz musiała na egzaminie się bardzo postarać, żeby dostać tę ocenę. O czwórce nawet nie myśl!
Nie odpowiedziałam jej. Opuściłam salę jak najszybciej i poszłam do mojej szafki, żeby wepchnąć tam skrzypce. Czułam, że zbiera mi się na płacz, ale tak łatwo się nie dam. Naprawdę rzadko lecą mi łzy z oczu, a na pewno nie mam zamiaru przejmować się uwagami pani Moore. Z narastającej we mnie złości otworzyłam drzwiczki szafki z taką siłą, że aż ludzie się na mnie popatrzyli. Trudno, niech sobie myślą, co chcą. Wzięłam potrzebne podręczniki oraz zeszyty i poszłam pod salę od angielskiego. Chciałam jak najszybciej opowiedzieć o tej lekcji Loui. Tylko ona potrafi mi w takich sytuacjach poprawić mi nastrój. 
Na angielskim było  strasznie nudno. Dzięki temu opowiedziałam Loui o mojej lekcji skrzypiec. Musiałam tłumić śmiech po tym, jak mi powiedziała o swojej matmie... Jest największym mistrzem, jakiego znam!
Kiedy na historii moja przyjaciółka zasnęła, szturchnęłam ją lekko ramieniem, ale nie zareagowała. Chciałam ją uderzyć mocniej, lecz nauczyciel mi przerwał...
- Alexandro, bądź tak łaskawa i jej nie budź. - zatkało mnie - Przynajmniej jak śpi, to nie zakłóca lekcji. Byłbym jednak wdzięczny jakbyś przekazała jej, co robiliśmy. 
- Dobrze, proszę pana. 
Miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale musiałam się jakoś zachować, bo byłam jednak na lekcji...
Na zaawansowanej matematyce po 15 minutach rozwiązałam wszystkie zadania, które trzeba było wykonać w ciągu całej lekcji. Pan znowu musiał mi dać dodatkową pracę do zrobienia. Nie rozumiem jak inni tak długo wykonują te zadania. Nawet nie rozumiem czym zaawansowana matematyka różni się od normalnej... Dobre pytanie, później zapytam się Loui...
Na biologii było naprawdę ohydnie. Na szczęście o tym już napisała Loui, wiec nie muszę się męczyć...
Na koniec dnia musiałam pójść do dentysty. Jeszcze tylko tego mi brakowało... 

~~~~~

Oto moja pierwsza notka na tym blogu :) Krótka, ale dosyć szybko dodana ;)
Mam nadzieję, że z czasem pojawią się jakieś komentarze i liczba obserwatorów trochę wzrośnie...

Zapraszam też na mojego drugiego bloga: Podróż w czasie

poniedziałek, 2 grudnia 2013

Notka Loui nr 1

Ten dzień to była jakaś masakra! Obudziłam się wcześnie, czyli tak około 9 (naprawde, jak na mnie to bardzo wcześnie) i rozejrzałam się po pokoju. Spoko, jak na mnie to nawet był tam nawet porządek. Pozbierałam z dywanu książki na dzisiaj, wrzuciłam je do plecaka i zeszłam na śniadanie. Chociaż nie miałam dzisiaj pierwszej lekcji, i tak wolałam wstać wcześniej, bo byłam zbyt leniwa, żeby potem samemu zrobić sobie śniadanie. Wchodzę więc do kuchni, a tam co? Oprócz rodziców i Catherine, mojej mega wkurzajacej 8 letniej siostry, przy stole siedzi jeszcze jakiś chłopak, tak na oko z 18 lat i beztrosko z nimi rozmawia. Mówi po angielsku, ale ma jakiś taki dziwny akcent, jakby polski. Wysoki, szczupły, czarne włosy i niebieskie oczy, nawet przystojny, ale mam jakieś takie dziwne wrażenie, że już go gdzieś widziałam... 
- O, siema Loui, jak ja cię dawno nie widziałem! - chłopak wstaje i z uśmiechem na twarzy mocno mnie przytula, nie patrząc nawet, że mam na sobie tylko lekko zadużą koszulkę z Batmanem sięgającą mi mniej więcej do połowy uda. Kiedy mnie przytula, nagle wszystko mi się przypomina, więc bez wahania odwzajemniam uścisk. 
- Tommy! Ale skąd ty się tu znalazłeś? 
- Wymiana uczniowska, będę przez 2 tygodnie chodził z tobą do szkoły, cieszysz się?
- Ja? Ależ skąd! - pokazałam mu język. Oczywiście skłamałam, bo tak naprawdę bardzo cieszyłam się z jego przyjazdu. Z Tommym, czy, jak się naprawdę nazywa, Tomkiem  Lewandowskim znaliśmy się od małego. Jeszcze w Polsce mieszkaliśmy obok siebie i byliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Jest jakąś tam moją daleką rodziną, jego i moja prababcia były siostrami, a właśnie ich ojciec pochodził z Hiszpanii. 
- A to czemu? Boisz się, że pamiętam o tym, jak mnie wyzwałaś na pojedynek, kto zburzy wiecej klocków jednym kopnięciem piłki? - znacząco poruszył brwiami, a już po chwili obydwoje tarzaliśmy się po podłodze ze śmiechu. 
- Tommy, wiesz, że to było jakieś 10 lat temu? Mieliśmy wtedy po 5 lat! 
- Nie, ty miałaś 5 lat, ja miałem 8. 
- No to wielka mi różnica - prychnęłam. - I tak byliśmy dziećmi! 
- Czyli tchórzysz? Hahahah, wielka Luise Hope Tyler tchórzy jak kurczak! Ko ko ko! - zaczął latać po kuchni i wymachiwać rękami. Znowu wyglądał jak ten śmieszny ośmiolatek, z którym musiałam się rozstać, bo wracałam do USA... No ale teraz na szczęście znowu byliśmy razem. Najlepsi przyjaciele, jak za dawnych lat. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się pobłażliwie.
- Jasne, że nie, lamusie! Zaraz po powrocie ze szkoły, jak tylko skombinujesz jakieś klocki, bo piłkę mam. I... O matko, szkoła! - pobiegłam na górę, do pokoju, przypominając sobie, że już powinnam wychodzić, a jestem w piżamie i do tego nie zjadłam śniadania. No dobra, kupię sobie coś po drodze, ale w co by tu się ubrać... W końcu zdecydowałam się na czarne rurki, biały top z Insygniami Śmierci (wspominałam już, że jestem wiernym Potterhead?) i oczywiście moje ukochane bordowe trampki converse. Włosy związałam w wysokiego kucyka, zrobiłam sobie delikatny makijaż i byłam gotowa. Szybko zarzuciłam plecak na jedno ramię i spojrzałam na zegarek. Byłam już spóźniona jakieś 15 minut. Czyli Alex znowu będzie się czepiać. Szybko zbiegłam na dół, przy okazji potykając się o naszą kotkę Snowwhite i z uśmiechem wpadłam w ramiona przyjaciółce. 
- Alex, jak dobrze cię widzieć, co tam u... 
- Och, daruj już sobie, i tak się nie gniewam - ze śmiechem przewróciła oczami. - Drugiej lekcji też dzisiaj nie mamy, więc się nie spóźnimy, ale uciekł nam autobus i musimy zasuwać na piechotę. Znając życie, nie zjadłaś śniadania, więc będziemy mogli wstąpić na chwilę do Subwaya, żebyś sobie coś kupiła. A teraz chodź już, twój kuzyn czeka na nas na dole. 
- To Tommy idzie z nami? 
- Nooooo, brawo mistrzu! Przecież będzie chodził z nami do szkoły! Zakład, że Violetta już pierwszego dnia będzie za nim latać? 
- Latać może, ale na coś więcej raczej nie ma co liczyć - uśmiechnęłam się do przyjaciółki. - Tommy raczej nie lubi plastików.
Wyszłyśmy na dwór i od razu zobaczyłyśmy mojego kuzyna robiącego jakieś triki na deskorolce. Obok niego stało kilka dziewczyn, patrzącego na niego łakomym wzrokiem. Nie mogłam się powstrzymać, aby nie podejść do niego i dać mu buziaka w policzek. 
- Tommy, misiaczku, chodź już, bo się jeszcze spóźnimy, a twoja mysia-pysia musi jeszcze wstąpić na chwileczkę do Starbucksa - złapałam go za rękę i wydęłam usta, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Na szczęście mój kochany kuzynek szybko domyslił się, o co chodzi. 
- Jasne skarbeńku mój najdroższy, już idę, nie chcę przecież, by moja mysia-pysia chodziła głodna - zaszczebiotał, z trudem tłumiąc głośne parsknięcie śmiechem. Idąca obok nas Alex dostała nagle gwałtownego ataku kaszlu. 
Kiedy doszliśmy już do szkoły, po drodze zaopatrując się w kanapki z Subwaya, okazało się, że i tak jesteśmy już spóźnione, a moją pierwszą lekcją jest matematyka (Alex chodzi na zaawansowaną matematykę, kiedy ja mam nożną, więc miała teraz dodatkową lekcję gry na skrzypcach). Nieno, super, naprawde swietnie! Pokazałam Tommiemu gdzie jest gabinet dyrektora i powlokłam się do klasy, na konfrontacje z profesorem Bobem Walkerem. Zapukałam do drzwi i słysząc sarkastyczne 'prosze' (skąd on wiedział, że to ja, jest jasnowidzem czy co?), otworzyłam drzwi. 
- Och, kogo my tu mamy, nasza ukochana panna Tyler - jego głos aż ociekał sarkazmem. 
- Taaa, też się cieszę, że pana widzę - wymownie przewróciłam oczami i z cichym westchnięciem opadłam na swoje miejsce. 
- No cóż, jest pani spóźniona 16 minut, a można wejść na lekcję do 15 minut spóźnienia - uśmiechnął się szelmowsko, patrząc na zegarek. Stłumiłam w sobie ciętą ripostę, że matematyk powinien umieć prawidłowo odczytywać zegarek, nie chciałam mieć jeszcze większych kłopotów. Zamiast tego tylko wzruszyłem ramionami. 
- No cóż, jestem pewna, że gdy przed chwilą patrzyłam na zegarek byłam spóźniona tylko 13 minut, jeśli jednak pan uważa inaczej, panie profesorze, mogę zaraz wyjść - mój głos aż ociekał sztuczną słodyczą. 
- Ależ nie, panno Tyler, jak pani już tu jest, to niech pani zostanie, nie zmienia to jednak faktu, że i tak ma pani nieobecność. 
Spojrzałam na niego pełnym nienawiści wzrokiem, który powaliłby nawet dorosłą krowę, i wyjęłam z plecaka książki. Spoko, skoro i tak mam nieobecność, to mogę się lenić. Całkowicie ignorując nauczyciela gadającego coś o jednomianach, wyciągnęłam z kieszeni iPoda i słuchawki i przymknęłam powieki, całkowicie oddając się muzyce. 

Straight off the plane to a new hotel
Just touched down, you could never tell
Big house party with a crowded kitchen
People talk sh*t but we don’t listen

Tell me that I’m wrong but I do what I please
Way too many people in the Addison Lee
Now I’m at the age when I know what I need, oh woah!

Nagle wyczułam że coś jest nie tak. Delikatnie otworzyłam oczy, by spojrzeć prosto w czerwoną z gniewu twarz wkurzonego Walkera. 
- Tyler! Dość! Mam tego absolutnie dość! Jak ty się zachowujesz?! Nieuważa, słucha muzyki a do tego podśpiewuje na lekcji matematyki! Dość już tego wszystkiego! Dostajesz uwagę! 
Przeciągnęłam się leniwie i wyciągnęłam słuchawki w uszu, cały czas bezczelnie patrząc się w twarz nauczyciela. 
- A jak ma pan zamiar wyjaśnić moim rodzicom, że dostałam uwagę na lecji, na której mnie nie było? 
Walker, cały czerwony na twarzy, otwierał i zamykał usta, jak ryba, którą ktoś wyjął z wody. Po prostu go zatkało. 
Po chwili rozbrzmiał dzwonek na przerwę, więc szybko zgarnęłam swoje rzeczy i wybiegłam na korytarz. Od razu zostałam zgarnięta przez Tommiego, który chciał mi pogratulować wyprowadzenia nauczyciela z równowagi i powiadomić, że będzie chodził razem ze mną na piłkę. Potem dał mi buziaka w policzek i pognał do swoich zajęć, a ja zauważyłam z satysfakcją, że kilka stojących obok mnie dziewczyn aż pozieleniało z zazdrości. 
Reszta dnia minęła w miarę spokojnie, na angielskim dyrektorka łaskawie nie skomentowała mojego zachowania na matematyce a historię prawie całą przespałam. Potem na piłce ćwiczyliśmy strzelanie wolnych a na biologi wylądowałam u pielęgniarki, bo kroiliśmy gałkę oczną świni, a mi zrobiło się lekko niedobrze. 
Po lekcjach wróciłam razem z Tommym do domu (Alex miała jakiegoś lekarza) i on pomagał mi zrobić (czytaj, rozwiązywał) moje zadania z matmy. Jest moim 'bratem' dopiero jeden dzień, a ja mam wrażenie, jakby było tak od dawien dawna. Nie mam pojęcia co ja zrobię, kiedy wróci do Polski... No ale teraz to nieważne, teraz, przez jakieś 2 tygodnie mam superowego starszego brata, którego zazdroszczą mi wszystkie dziewczyny w szkole i który rozwiązuje mi zadania z matmy. Uśmiechnęłam się delikatnie i przytuliłam się do Tommiego, który, lekko zaskoczony, podniósł głowę znad mojego zeszytu. 
- A to za co? Za to, że odrabiam ci zadania? - uśmiechnął się delikatnie i objął mnie ramieniem, przygarniając do siebie. 
- To też - wyszczerzyłam się do niego i jeszcze mocniej przytuliłam. - Ale też dlatego, że po prostu jesteś. 
- Też cię kocham, mała - pieszczotliwie poczochrał mnie po włosach. - Ale i tak strzelam wolne lepiej od ciebie! 
- Spadaj głupku, nie masz ze mną szans! - ze śmiechem zaczęłam gonić go po całym domu. Czy wspominałam już, że Tommy jest naprawde super bratem? 
~~~~~
Notka taka trochę długa i napisana w całości przeze mnie, ale to dlatego, że pierwsza i chciałam to jakoś rozpocząć ;) No i tak właściwie, to nie mam pojęcia, co tu napisać XD No to chyba juz nic nie będę pisac, żeby nie dopisać jakiś bzdur ;>